W zeszłym tygodniu byłem odrobinę zaangażowany w zbieranie podpisów pod oświadczeniem w obronie Krzysztofa Wyszkowskiego. Oświadczenie to mówi kilka prostych zdań prawdy o „człowieku, który twierdzi, iż nie był Bolkiem”. Ale to nie ten człowiek mnie teraz interesuje.

W obecnej sytuacji mojego kraju ciekawsze są reakcje tych przedstawicieli świata akademickiego, do których oświadczenie dotarło i którzy odmówili jego podpisania. Sposób myślenia tych osób, zazwyczaj niechętnie odsłaniany, ale jednak uparcie wydobywający się na powierzchnię, sporo mówi o intelektualno-moralnej kondycji polskich uczonych oraz kondycji naszego społeczeństwa w ogóle.

Abdykacja rozumu

Na czym polega kompetencja naukowców? Na czym się znają? Zazwyczaj mają opanowane metody oddzielania informacyjnego ziarna od plew. Czego, niezależnie od kierunku studiów, uczymy studentów? Uczymy wiarygodnych, sprawdzonych metod takiego przetwarzania informacji, które pozwalają odróżnić fałsz od prawdy. Docierać także do prawd ukrytych.

W dzisiejszej Polsce mamy setki kompetentnych badaczy zdolnych do przeprowadzenia rzeczowej analizy dokumentów i ocenienia poprawności metodologicznej prac o Wałęsie i jasnego powiedzenia: był TW „Bolkiem”, czy też nie. I są w Polsce badacze posiadający wiedzę, na bazie której można rozstrzygać o prawdziwości np. tez dotyczących lustracyjnych zarzutów wobec wielu osób.

A jak zachowała się większość, skądinąd posiadających niepoślednie umysły, badaczy społecznych – historyków, politologów, socjologów po rozpętaniu nagonki na autorów książek dokumentujących ważne karty z biografii Lecha Wałęsy? Nagonki na Sławomira Cenckiewicza, Piotra Gontarczyka oraz Pawła Zyzaka. Odważnie milczeli. Tak jakbyśmy nadal żyli w totalitarnym kraju.

Pozostawili w uśpieniu swoją wiedzę i umiejętności analizy. Nie zorganizowali ani jednej konferencji, ba nawet uniwersyteckiej dyskusji seminaryjnej, gdzie autorzy prac o Wałęsie mogliby w rzeczowej, profesjonalnej atmosferze bronić swoich naukowych ustaleń. Utytułowani profesorowie, przedstawiciele rozumu, nie zabrali głosu w obronie uczciwych zasad krytyki badawczej. Nie skorzystali ze swoich kompetencji, by podnieść jakość debaty publicznej.

Upiory były budzone, a rozum milczał.

Solidarni ze swoimi obawami

Zamiast solidarności z bezpodstawnie i brutalnie atakowanymi młodymi badaczami, wielu polskich uczonych wybrało inną solidarność: ze swoimi obawami, ze swoimi grantami, członkostwami w radach, fundacjach, komisjach. Solidarność z poprawnością polityczną, z dominującym tonem medialnej, tak łatwo akceptowanej także przez środowisko akademickie kłamliwej propagandy. Wybrali zabagnioną codzienność, zamiast elementarnej lojalności wobec prawdy i jej rzeczników. Wybrali przyzwolenie na łamanie zasad.

Mechanizm – naśladownictwo i odmowa wiedzy

Próbuję uchwycić głębszy mechanizm. Głębszy, tj. często niełatwy do dostrzeżenia, ale faktycznie kryjący się za ludzkimi postawami i je warunkujący. Jeśli złe postawy chcemy odmienić, poznanie mechanizmów jest potrzebne. Roztropnie oddziałując na mechanizm można zmieniać postawy.

Jednym z podstawowych, ale nadal niedostatecznie przez naukę zbadanych zjawisk społecznego świata jest mechanizm naśladownictwa. Nieustanie naśladujemy innych ludzi. Pewnie bierze się to stąd, że jako zwierzęta mamy wbudowany silny instynkt stadny. W stadzie czujemy się bezpieczniej – nawet gdy stado zmierza do przepaści. Rozum i odwaga często przegrywają z potrzebą bezpieczeństwa.

Uczeni wcale nie są grupą społeczną, która by nie ulegała instynktowi stadnemu. Wydać by się mogło, iż ze względu na naturę pracy badawczej, gdzie od naukowców oczekuje się, iż wniosą jakiś oryginalny wkład w swoją dziedzinę wiedzy, to jeśli nie cywilna, to chociaż intelektualna odwaga będzie normą w tym środowisku. Tymczasem, nic podobnego. Ci, którzy odwagę posiadają, stanowią margines chyba nie szerszy niż w innych grupach zawodowych. Normą jest konformizm i odmowa wiedzy na tematy „trudne”.

W istocie jednak jest to odmowa wiedzy przede wszystkim o sobie samych. Jacy naprawdę jesteśmy. By wiele dostrzec wystarczają dwa tylko przykłady. Dwa tylko, ale jakże wymowne. Stosunek polskich badaczy do sprawy Bolka oraz do katastrofy smoleńskiej.

Ludzie, którzy wiedzą, czego mają nie wiedzieć

Ten lękowy, na masową skalę wdrażany przez propagandową maszynkę III RP mechanizm bolkowatością podszytej odmowy wiedzy, powtórzył się po katastrofie smoleńskiej. Już z góry, przed jakimikolwiek poważnymi badaniami ogłaszano, że nie było żadnego zamachu. Że w śledztwie należy polegać na dobrej woli władz Rosji. Że należy zaufać kompetencjom fachowców z komisji ministra Jerzego Millera.

24 maja 2012 r. w programie Jana Pospieszalskiego „Bliżej” usłyszałem wypowiedzi członków tej komisji, którzy odmawiali zapoznania się – niczym historycy z dokumentami na temat Bolka – z wynikami badań prof. Wiesława Biniendy. Ci fachowcy od bezpiecznego latania już z góry wiedzą: wiedzą, czego mają nie wiedzieć.

Ale nie wszyscy w Polsce są tacy. Są także uczeni i fachowcy, których pasja poznawcza wsparta jest na fundamencie obywatelskim albo patriotycznym. Którzy sobie co pewien czas powtarzają: jestem profesorem polskiej uczelni i mam obowiązki polskie. To oni chcą zbadać ważne motywy śledztwa smoleńskiego. To oni chcą, by posiadana przez nich wiedza była dla naszego kraju coś warta.

Skoro w stadzie bezpieczniej…

Tak, obecnie coraz większa liczba przedstawicieli naszego świata akademickiego uświadamia sobie, że to od naszych obywatelskich postaw zależy społeczna wartość wiedzy, którą posiadamy. Coraz więcej osób dostrzega, że jesteśmy w stanie tak przebudować organizacyjne formy funkcjonowania nauki, by istotnie poszerzyć przestrzeń faktycznej pracy dla Polski.

Mechanizmu naśladownictwa z życia społecznego usunąć nie sposób. Ale możemy wpływać na to, kogo naukowcy naśladują.

Andrzej Zybertowicz