Mjr Zygmunt Szendzielorz „Łupaszka” znalazł się na Śląsku Opolskim w 1947 roku, jak głosi informacja zamieszczona w gospodarstwie w Królowych (tzw. Stary Młyn) pod Głubczycami, gdzie „Łupaszka” próbował stworzyć dla siebie i czwórki swoich najbliższych współpracowników względną, umowną stabilność, „położone na uboczu, pośród zagajników leśnych i stawów, zorganizował wieloletni kurier ‘Łupaszki’ ‘Orszak’ (Wacław Beynar)”.

„Łupaszka” zamieszkał tam wraz z Lidią Lwow ps. „Lala”, sanitariuszką jego oddziału, Mieczysławem Abramowiczem ps. „Miecio”, „Orszakiem” i jego żoną. Z kontaktów z swoją 5 Wileńską Brygadą AK nie zrezygnował. Być może zamierzał użyć tego gospodarstwa jako przykrywki dla działalności podziemnej w nowych warunkach. A przynajmniej jako azyl na czas rozpoznania warunków i możliwości dla nowej konspiracji.

„Dowodzenie nad 5 Brygadą oddał Władysławowi Łukasikowi ps. „Młot”. Sam przyjął funkcję kuriera między oddziałami w terenie a Komendą Wileńskiej AK. Gospodarstwo „Łupaszki” odwiedzali wysocy oficerowie wileńskiego AK, w tym sam komendant Antoni Olechnowicz „Pohorecki”. Przekazał on rozkaz rozwiązania oddziałów AK. Jednak z powodu niedostarczenia fałszywych dokumentów dla swoich podwładnych „Łupaszka” nie dopuścił do formalnego rozwiązania struktur konspiracyjnych, przez niego moderowanych. Gospodarstwo owo jako azyl okazało się nie tylko ochroną względną i umowną, ale i krótkotrwałą. „Łupaszka” wraz z podwładnymi przeżył tam tylko miesiąc. Po miesiącu „Orszak” został powiadomiony przez zaufanego milicjanta, że bezpieka zaczęła się interesować nowymi mieszkańcami Królowych. Cała grupa natychmiast, „w ciągu pół godziny”, ruszyła w dalszą tułaczkę w różne miejsca kraju. Szendzielorz wraz z Lwowną trafili na Podhale, gdzie „przetrwali jeszcze rok”.

Gospodarstwo w Królowych przetrwało, lecz nie w stanie nietkniętym. Ze stodoły pozostała połowa, część zawaliła się. Podobnie inne budynki przetrwały w częściach. Jest tam kamienna tablica wspominająca „Łupaszkę” i jego grupę, również obszerna tablica informacyjna.

Za sprawą harcmistrzów Marcina Żukowskiego z hufca opolskiego (salutującego tu na zdjęciu w otoczeniu weteranów podziemnej AK) i Wiesława Janickiego z hufca głubczyckiego (w roli fotografa), w 2016 r. Lidia Lwow wraz z innym żołnierzem podziemnej AK okręgu nowogródzkiego, Marianem Markiewiczem ps. „Maryl” (również tu na zdjęciu), spotkali się z młodzieżą z ZHR w Głubczycach, w klasztorze OO. Franciszkanów.
Obaj harcerzmistrzowie byli również inspiratorami i organizatorami inscenizacji spektaklu „Wyklęci 44” w ostatnią sobotę sierpnia 25.08 tego roku, w tym właśnie gospodarstwie. Tomasz Żak wraz z piątką doskonałych aktorów, otworzył nowy sezon teatru „Nie teraz”. A właściwie przekroczył kolejną granicę komunikacji teatralnej, komunikacji między scenarzystą, współtwórcami scenariusza, autorami tekstów poetyckich, czasem już zapomnianych, które posłużyły jako przekaz istotnych treści w owej niepowtarzalnej inscenizacji zatytułowanej „Wyklęci 44”, reżyserem, aktorami, którzy dali z siebie wszystko, a widzami.

Granica została przekroczona po pierwsze poprzez owo miejsce, gospodarstwo w Królowych znajdujące się na grani historii i dzisiejszego dnia. (Przedstawienie „Wyklęci 44” było wystawiane w wielu miejscach, m.in. na lubelskim Zamku. Tu film przedstawiający reżysera, aktorów, przesłanie sztuki i całe to wydarzenie:

Po drugie z racji surowej i ubogiej estetyki miejsca, ale jednak estetyki, która narzuciła nową dyscyplinę, nowe ramy sztuce, którą teatr „Nie teraz” prezentuje już od A. D. 2012. Owe ramy, jak również styl gry aktorskiej, kojarzyć się mogą z estetyką „Teatru Laboratorium 13 rzędów” Jerzego Grotowskiego, który najpierw w Opolu w gomułkowskich latach 60-tych, w lokalu na rynku, a potem we Wrocławiu, dokonywał swoich teatralnych eksperymentów. A jednak jest to skojarzenie nieadekwatne z racji diametralnie odmiennych orientacji duchowych Grotowskiego, neomarksisty i maga, i Tomasza Żaka i jego aktorów, katolickiej i patriotycznej. A przede wszystkim z powodu, że „Nie teraz” jest teatrem słowa, nawiązującym do Teatru Rapsodycznego Mieczysława Kotlarczyka. Znajduje się zatem teatr nie teraz na granicy słowa i aktorskiej brawury, gestu, choreografii, dynamicznej i umiejętnie skomponowanej, świetnie zrealizowanej przez aktorów, jak również gestu symbolicznego. Szczegółów nie będę zdradzał, żeby nie zepsuć wrażenia. Powiem tylko, że jest tam również „30 srebrników”.

Scenariusz „Wyklętych 44” to rzecz wielce kunsztowna. Nie jest on tylko umiejętną kompilacją wierszy, dialogów prawdopodobnych dla owego czasu, pieśni i choreografii. Jest czymś co przypomina orszak, właśnie orszak, zmierzający do celu, określonego i starannie przemedytowanego.

Arystoteles nic nie pisał w swoim opisie struktury dramatu o ekspozycji czy wprowadzeniu. Zakładał zapewne, że jest to sprawa oczywista. W „Wyklętych 44” ekspozycja skomponowana jest z historycznych znaczeń zawartych w samym słowie „wyklęci”, w dacie 1944, określającej przypieczętowaniu losu Polski, znajdującej się na osi między konferencją teherańską a jałtańską i poczdamską, jak również w samym miejscu, związanym wprost z „Łupaszką” a pośrednio z „Inką” Danutą Siedzikówną, najmłodszą, 18-letnią ofiarą bezpieki, bohaterką sztuki, ale razem jedną spośród bohaterów.

Są co najmniej dwa momenty zawiązania węzła dramatycznego. Jeden z nich pojawia się w „Widzeniu Ks. Piotra” z „Dziadów” Mickiewicza: „Wskrzesiciel narodu, z matki obcej, krew jego dawne bohatery, a imię jego czterdzieści i cztery”. Nawiązanie do tytułowej daty 1944, ekspozycję przenosi w zawiązanie węzła dramatycznego w wymiarze bohatera, którym jest całe pokolenie skazane na ubeckie tortury, sowieckie łagry, śmierć i niepewną przyszłości, nie tylko własną, ale i całego narodu.

Rosnące napięcie budują kolejne teksty, które podaję za folderem promującym to przedstawienie, a więc: fragmenty Wyzwolenia Wyspiańskiego, fragmenty „Improwizacji” i „Widzenia Ks. Piotra”, z wkomponowanymi fragmentami „Raportu z oblężonego miasta” Zbigniewa Herberta, wiersz „Dziś idę walczyć – Mamo!” Józefa Szczepańskiego z 1944 r., pieśń „Wiernie iść” autorstwa podoficera V Brygady Wileńskiej AK znanego tylko z pseudonimu „Fryc”, fragment ulotki dekalog Polaka Zofii Kossak-Szczuckiej z 1940 r., fragmenty książek Józefa Mackiewicza Lewa wolna, Nie trzeba głośno mówić, Prawda w oczy kole, kilka 19-wiecznych pieśni patriotycznych i religijnych, w oryginalnym zapisie nutowym i z oryginalnym tekstem – „Do pracy”, „Ojcze nasz Polaka”, „Pieśń lirnika”, utwór „Wymarsz Uderzenia” Andrzeja Trzebińskiego, fragment sentencji wyroku wydanego na Danutę Sidzikównę „Inkę” z 3 sierpnia 1946, „Ktoby ojców wzgardził wiarą” (która zamyka całość przedstawienia). Tak mniej więcej zapamiętałem kolejność tekstów. Z pewnością nie jest ona szczegółowa, w praktyce są na pewno przesunięcia, ale w zarysie tak to wyglądało.

                             

Odczytanie wyrok na Siedzikównę to moment kulminacyjny, moment, którego nie można nazwać nawet mianem momentu najwyższego napięciem, jest to albowiem kolejne przekroczenie granicy, faktyczne, choć zrekonstruowane w fabule dramatu, to jednak bynajmniej nie teatralne. Jest on kulminacją przekraczającą wszelkie granice, nie tylko z powodu jego miejsca w chronologii fabuły. Z jakiego jeszcze? Nie powiem, trzeba zobaczyć.

Aktorzy znakomici to: Agnieszka Rodzik (Lilka), Ewa Tomasik-Adamczyk (Helena), Aleksandra Pisz (Danusia, w tym również Inka), Maciej Małysa (Konrad), Przemysław Sejmicki (Janek).

Scenariusz i reżyseria: Tomasz Antoni Żak. Wysiłek i kunszt wszystkich wymienionych tu aktorów zasługuje na najwyższe uznanie.

Przede wszystkim pomysł fabuły i reżyseria całego spektaklu. A także opracowanie pieśni przez Grzegorza Radłowskiego. Kostiumy: Agnieszka Piekarczyk. Technika, w tym doskonałe operowanie światłem: Ryszard Zaprzałka. Plakat: Paulina Gębica.

Premiera sztuki odbyła się 21 i 22 kwietnia 2012 w warszawskim Areszcie Śledczym na Rakowieckiej, od 1945 będącym osławionym więzieniem ubeckim. Jest niejaką pociechą, że to znakomite przedstawienie, kawał uczciwej ciesiółki teatralnej i kulturowej zostało dofinansowane ze środków publicznych Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, z Funduszu Promocji Kultury.

Niezwykłym bohaterem nieożywionym jest tu również to szczególne miejsce, w którym p. Żak wystawił „Wyklętych 44”. A to dlatego, że wielce intrygującym jest sposób, w jaki on i aktorzy dopasowali tą inscenizację do surowych, kamienno-ceglanych ścian i całej przestrzeni owego budynku gospodarskiego, a w zasadzie jego ocalałej połowy, w której zmieściło się, oprócz aktorów i sceny, około 150-200 osób. Dodam do tego jeszcze doskonałą kontrolę oświetlenia, niby prostego w operacji, ale wymagającego namysłu i koncepcji. Dlatego po przedstawieniu dopchałem się do p. Żaka i zapytałem, jak sobie poradzili z przestrzenią, czy długo tu ćwiczyli i jak oswoili tę scenę. Żak odpowiedział prosto i zwięźle: „To ona nas oswoiła”.

Tu relacja TVP3: https://opole.tvp.pl/38669120/spektakl-inspirowany-historia-w-symbolicznym-miejscu-wykleci-44-teatru-nie-teraz-w-krolowych