Zstąpienie

Chodzi tu o zstąpienie, rzecz jasna, Matki Bożej Łaskawej, patronki Warszawy i ziemi radzymińskiej, a razem z Nią Jej Syna w Jego Mistycznym Ciele, czyli w wierzących w Niego, zstąpienie na rozdroża polskiej niepodległości …

Zacznę od kilku cytatów z książki O. Józefa Marii Bartnika SJ Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą:

„12 sierpnia zaczęły się walki o Radzymin. 21 Dywizja Armii Czerwonej siedem razy szturmowała miasto, które broniło się bohatersko. 13 sierpnia był dniem decydującego uderzenia. Walki rozgorzały z całą ostrością, miasto kilkakrotnie przechodziło z rąk do rąk. Za siódmym razem udało się sołdatom zdobyć Radzymin i zająć okoliczne wioski. … Bolszewicy zabierali wszystko, co można było zjeść i wypić. Rąbali sprzęty, meble, pruli pierzyny i poduszki. … Ograbili sklepy, splądrowali szpital, wzięli około 300 jeńców. Okrutnie obeszli się z mieszkańcami miasta. Wiele zgwałconych kobiet zamordowano, wielu cywilów poległo.” (Ks. dr Józef Maria Bartnik SJ, Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa, 2011, str. 195-196)

„Na polach wokół wiosek Ossów, Leśniakowizna i Turów (12-13 sierpnia – Magazynier) trwały krwawe walki o dostęp do Warszawy. Boje były niezwykle ciężkie i pochłaniały batalion za batalionem. Nieletni żołnierze, nieobyci z walką, stanowili łatwy cel. Na widok przednich straży Chachachina (z 5. Ochotniczej Armii) ponad połowa młodych wpadła w panikę i porzuciła okopy, pozostawiając w nich broń i oporządzenie. … Zaledwie dwie kompanie w składzie batalionu broniącego Ossowa przedstawiały rzeczywistą wartość bojową (realną, czyli realnie słabą – Magazynier), dlatego z niecierpliwością wyczekiwano posiłków, które miały uzupełnić skład 36. Pułku. 13 sierpnia rano 1. i 2. Kompania ochotniczego 236. Pułku, dowodzona przez porucznika Stanisława Matarewicza i podporucznika Mieczysława Słowikowskiego, razem z kapelanem Ks. Skorupką wyruszyły na front, by dołączyć do oddziałów broniących wejścia do Warszawy do strony Pragi.” (Ks. dr Józef Maria Bartnik SJ, Matka Boża Łaskawa …, str. 207)

Dalszy los Ks. Ignacego Skorupki jest powszechnie znany. Za Ks. Bartnikiem dodam tylko, że jego wkroczenie do akcji bojowej z krzyżem w ręku, powstrzymało chaos i załamanie polskiego kontraatku, zarządzonego przez ppłk Jerzego Sawickiego.

Kolejny ważny epizod bitwy warszawsko-radzymińskiej to samowlona akcje por. Pogonowskiego: „Była głęboka noc, straże bolszewickiej 27 Dywizji wyraźnie widziały łunę świateł nad Warszawą – miały przez oczami prawie osiągnięty cel wielomiesięcznej marszruty! O zajęcia stolicy Polski, Paryża Wschodu, dzielił ich czas nocnego wypoczynku. … Nagły brawurowy atak ludzi Pogonowskiego (porucznika piechoty, który, wbrew rozkazom dowództwa, poprowadził swój oddział między 3 a 4 godz. w nocy 15 sierpnia do niemal irracjonalnego ataku na Mostki Wólczański i Wólkę Radzymińską) wywołał nieopisany popłoch wśród śpiących i niespodziewających się niczego bolszewików. Wywiązała się zacięta walka, w rezultacie której sołdaci nie tyle się wycofali, ile uciekli z pola walki! Nad ziemią radzymińską, ziemią warszawską, wschodził piętnasty dzień sierpnia, uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, niedziela, dzień Pański – pamiątka Zmartwychwastania (Zbawiciela – Magazynier). Szturmując Wólkę Radzymińską, Pogonowski w żaden sposób nie mógł wiedzieć, że atakuje najczulsze miejsce armii rosyjskiej, centrum głównej arterii nieprzyjacielskiego ruchu naprzód. Ta brawurowa samowola (niezrozumiała może i dla samego Pogonowskiego) najwyraźniej miała źródło w natchnieniu Bożym. Porucznik oddał życie na polu walki.” (Ks. dr Józef Maria Bartnik SJ, Matka Boża Łaskawa …, str. 220-221)

Najważniejszy moment tej bitwy opisywany post factum przez krasnoarmiejców, z jednym szczegółem przypominającym do złudzenia obronę Jasnej Góry w 1655 r.: „Bolszewiccy jeńcy wzięci do niewoli (po bitwie warszawskiej 15 sierpnia 1920 – Magazynier) opowiadali, że podczas nocnego ataku Polaków na Wólkę nagle zjawiła się przed nimi, unosząc się wysoko nad ziemią Matier Bożja! Mówili, że niespodziewanie ujrzeli an ciemnym niebie ogromną, potężną i pełną mocy kobiecą postać, od której biło światło. Nie był to ani duch, ani zjawa! Bolszewicy wyraźnie widzieli Świętą Postać jako żywą osobę! Wokół jej głowy jaśniała świetlista aureola, w jednej dłoni coś trzymała, jakby tarczę, od której odbijały się (podkr. – Magazynier) wystrzeliwane w kierunku Polaków pociski, po czym powracały, by eksplodować na pozycjach atakującej armii! Wyraźnie widzieli jak poły Jej szerokiego, granatowego płaszcza unosiły się i falowały na wietrze, zasłaniając Warszawę.

Grozę zjawiska potęgowała asysta Niebiańskiej Osoby. Towarzyszyły jej oddziały przerażających skrzydlatych, konnych rycerzy, zakutych w pobłyskujące mimo ciemności, stalowe zbroje, pokryte lamparcimi skórami. Hufce widmowych postaci najwyraźniej … gotowały się do walki (do szarży – Magazynier)! Trudno się dziwić, że na ten widok bolszewicy nie zdzierżyli i … rzucili się do szaleńczej ucieczki. Nieziemska Osoba wyglądała groźnie, a oddziały skrzydlatych rycerzy stanowiły tak realne zagrożenie, że śmiertelnie przerażeni krasnoarmiejcy w nieopisanej panice rejterowali z pola walki, tak szybko, że nie sposób było ich dogonić!

Szczegóły ukazania się Najświętszej Dziewicy znamy także z relacji świadków pośrednich – mieszkańców wsi, do których dotarli oszaleli z grozy bolszewicy, szukający jakiegokolwiek schronienia. Uciekinierzy byli w stanie szoku nerwowego! Mieli przerażone, wytrzeszczone oczy, szczękali zębami, zachowywali się bezrozumnie, usiłując schować się gdziekolwiek, choćby w psiej budzie! Na klęczkach błagali Polaków o ukrycie, otwarcie przyznając, ze ratują się ucieczką przed Carycą – Matier Bożju!

Ksiądz Wiesław Wiśniewski przekazał nam wspomnienie swego pradziadka Bolesława, mieszkańca wsi Zambrów: Około 20 sierpnia wycofujący się w rozsypce bolszewicy mówili, że do Warszawy szło się im dobrze, jednak miasta nie zdobyli, ponieważ zobaczyli (uwiedieli) nad Stolicą Matkę Bożą i … nie mogli z Nią walczyć! Mówili też, że pod Warszawą KTOŚ zabrał im zdolność dowodzenia i chęć do walki …

Podobne świadectwa dawali krasnoarmiejcy również w innych miejscowościach wschodniej Polski. Nie trudno odgadnąć, kto mógł – nie ziemi radzymińskiej, ziemi wybranej i umiłowanej przez Maryję – pozbawić nieustraszonych dotąd bolszewików zdolności dowodzenia i chęci do walki. Tym kimś mogła być jedynie, i rzeczywiście była Custos Poloniae – Strażniczka Polski, Najświętsza Maryja, Matka Łaskawa!” (Ks. dr Józef Maria Bartnik SJ, Matka Boża Łaskawa …, str. 222-223)

W innym miejscu O. Bartnik dodaje, że krasnoarmiejcy u boku Matki Bożej widzieli postać Księdza, którą interpretuje on jako Ks. Skorupkę.

Cud na Wisłą, ów faktyczny, maryjny, jest wypełnieniem obietnicy złożonej Polakom przez Matkę Bożą w objawieniu udzielonym Słudze Bożej Wandzie Malczewskiej: „Skoro Polska otrzyma niepodległość, to niedługo powstaną przeciw niej dawni gnębiciele, aby ją zdusić – ale moja młoda armia, w imię moje walcząca, pokona ich, odpędzi daleko i zmusi do zawarca pokoju. Ja jej dopomogę.” (str. 218)

Komentarz

Na tym można by skończyć i przejść do komentarzy. Mój komentarz jest nieobowiązkowym dodatkiem. Jest on w zasadzie zbędny, podkreśla albowiem wyraźne detale powyższego opisu: nieletnią, zastrachaną polską armię, pewność siebie moskiewsko-petersburskich bojców, gnanych nie tylko terrorem w szeregach Czerwonej Armii, ale i dosłownym głodem i nieprawdopodobną nędzą. Dotyczy to przede wszystkim ochotniczej piechoty. Konarmia Budionnego to co innego. W Lewa wolna Józef Mackiewicz kreśli nam ciekawy obraz stanu bolszewickich rekrutów piechoty zakwaterowanych w Wilnie w 1920 r.: „Przysłali … 'pułk’ (mówi z ironią tow. Bułacel do Jana Wintowta, Polaka w szeregach bolszewickich). Bez butów i broni. Diabli wiedzą kto kazał wyładować go w Wilnie i umieścić w Ignatowskich koszarach … Wydają im po dwa funty czarnej mąki, bo jak wiecie nie mamy piekarń, po jednym śledziu na dwóch, no garść tam jakąś cukru i surogat herbaty z prasowanej marchwi. Więcej nie ma nic.” (Lewa wolna, Kontra, Londyn, 1994, str. 332)

Wintowt wchodzi do koszar Ignatowskich: „To, co zobaczył, przeszło jego pesymistyczne oczekiwania: miał przed sobą bosą, obdartą, wyuzdaną bandę, tyle że pijaną. A raczej pijaną nie wódką, lecz wściekłością. Straszne przekleństwa, najohydniejsze wymysły pod adresem władzy, wrzask i brud. Nawet pod gołym niebem wisiał tu między budynkami smród kału i uryny. … Ot zaraz rozwalimy do j… maciery te zaje… bramy! I rozniesiemy tych twoich czekistów k czortowej maciery! (Wintowt odpowiada) Towarzysze! Czyż rewolucję robi się od razu?! Z nieba nie spada! Pomóżcie ją sami robić … (Odpowiedź) A na ch… nam twoja rewolucja! Nam chleba trzeba, nie rewolucji! (Wintowt) Czyż w carskiem armii tak trzymano żołnierzy? (Odpowiedź) W dupę sobie wsadźcie wasze hasła! Bez butów, z jednym śledziem! … Wintowt wycofał się za bramę … Czekiści, uzbrojeni w karabiny, 'Nagany’ i granaty ręczne, patrzyli na niego spode łba.” (str. 333-334)

A więc mamy już czekistów czuwających na straży „rewolucyjnej dyscypliny”. Możemy spokojnie założyć, że bunt ten źle się skończył przynajmniej dla niektórych uczestników z koszar Ignatowskich. Dalej możemy również założyć, że małe oddziały Czeka, nawet kilkuosobowe, umieszczone w newralgicznym punktach, z tyłu, za nacierającymi krasnoarmiejcami, stanowiły o „mocy” i „heroizmie” bolszewickiego żołnierza już wtedy. Nie wiem, czy miały do dyspozycji ciężkie Maksymy, jakimi posługiwała się w tym samym celu Smiersza w czasie kontrofensywy sowieckiej w 1943 r., ale w 1920 r. w zasadzie kilka Mosinów i kilka granatów wystarczyło. Być może wystarczyło samo pojawienie się takich oddziałów w obozie przed bitwą. Lub nawet sama pogłoska o ich obecności. Nie rokowało to dobrze nawet dla manewru oskrzydlającego armii Józefa Piłsudskiego, manewru w zasadzie oczywistego, jak to podkreśla Mackiewicz odbierając mit genialności Marszałkowi, narzucającego się doświadczonym dowódcom, takim jak Rozwadowski czy Weygand czy komukolwiek ze sztabowców patrzących na rozkład pozycji bolszewickich. Chodziło tu o oczywiste puste miejsca. Podobnież i Tuchaczewski zaraz po klęsce warszawskiej konsultuje z Leninem i planuje kolejny manewr oskrzydlający polską armię. Zaraz po klęsce! Kontratak polski nie jest dla niego problemem. Problemem staje się kompletne rozbicie ducha bojowego ujawniające się stopniowo. Rozbicie Armii Czerwonej pod Wieprzem nie jest zasługą Marszałka Piłsudskiego, który sam notuje niezrozumiałe dla niego odwrócenie ról. Pisze iż był jak we śnie. Faktycznie manewr oskrzydlający mógł zmusić bolszewików do wycofania się, być może rozbiłby jedność frontu. Lecz mógł również nie powieść się z racji nieopierzenia młodocianej polskiej armii. Nawet w przypadku zwycięstwa – które z pewnością, bez maryjnej interwencji radzymińskiej, okupione byłoby wielkimi stratami po naszej stronie – sowieci dokonaliby, za kilka tygodni lub miesięcy, przegrupowania i kontrataku, mając niewyczerpane zaplecze tzw. zasobów ludzkich, niewolniczej siły roboczej, w tym wypadku militarnej, uzbrojonej w cokolwiek (w młoty i sierpy), mogąc liczyć na pożyczki na broń od dyskretnych mecenasów rewolucji, o których wspomniałem w poprzednim swoim tekście, i ostatecznie polegając na „mocy rewolucyjnego heroizmu” w dłoniach Czekistów czujnie wypatrujących dezerterów i zdrajców w szeregach bohaterskiej armii bolszewickiej.

Potrzebna była moc większa i uderzenie w owe oddziały „motywacyjne”, których polscy, nieopierzeni chłopaczkowie zastraszyć nie mogli. A nawet legionowe wiarusy, zaprawione w bojach, nie byli tego w stanie dokonać. Oddziały „dyscyplinujące” były bowiem nieugięte mocą swego wybraństwa, nadto oddzielone od nieprzyjaciela szerokim szpalerem mięsa armatniego. Uderzenia takiego mógłby dokonać być może Kard. Riechelieu, znanymi sobie działaniami oskrzydlającymi w wymiarach nieprzewidywalnych nawet dla Trockiego. Niestety w owym czasie był poza zasięgiem polskiej a nawet kościelnej dyplomacji. Choć też nie mamy pewności, czy coś by wskórał. Był przecież specjalistą od operacji długofalowych, obliczonych na dekady, zaś tu sprawy decydowały się ciągu miesięcy, a potem, gdy rewolucja przyspieszyła, w ciągu godzin i minut.

Przyznaję, moja ironia jest tu nie na miejscu. Stajemy bowiem wobec wielkiej tajemnicy, tajemnicy ukochania przez Maryję Łaskawą naszej stolicy, ziemi radzymińskiej i całej Polski, łącznie z jej kresami. Złamania tajnej broni bolszewickiej mogła dokonać tylko Ona, Hetmanka rycerstwa polskiego i hufce niebieskiej husarii.

Po bitwie warszawskiej, młoda polska armia faktycznie walczy i zwycięża, według słów które usłyszała Wanda Maria Malczewska, w imię Maryi, ale raczej dzieje się to po zwycięstwie, po rozpędzeniu armii Tuchaczewskiego. Chronologia nakreślona w objawieniu Malczewskiej jest w zasadzie jej interpretacją tego, co uszłyszała. Wszak nie notowała słów Maryi w trakcie objawienia, lecz po. Wszystko jednak zgadza się. Polaków wspomaga Matka Boża, według Jej własnych słów, wspomaga interwencją, która przechyla szalę tego zmagania, szalę agonu o skali wykraczającej daleko poza lokalny i naturalny wymiar. Piłsudski i inni dowódcy polskiej armii są tylko narzędziami w rękach Bożej mocy.

I patrzcie państwo, żywe, ucieleśnione roty dusz husarskich, dusz stanowiących o militarnej potędze Rzeczypospolitej w XVII w.. A jednak wojacy dobrej sprawy idą do nieba, być może via czyściec, ale do nieba.

Kolejny tajemniczy wątek w tej historii to powszechna panika pośród krasnoarmiejców, w takim razie również w szeregach Czeka. Nie słychać nic było o rewolucyjnych egzekucjach po tej masowej dezercji z pola walki. Tuchaczewski, Stalin i Budionny dalej katulali swoje partyjne kariery. Podobnie Dzierżyński, ówczesny komandir Czeka. Nadto czemu naukowo uświadomeni, nieustraszeni bojcy nie mogli sobie po prostu oglądać niebiańskiej wizji jako ciekawej, choć zabobonnej, projekcji kinowej, jakiejś sztuczki podstępnych interwentów? Skąd ta panika? Po pierwsze z terroru Czeka, z zastraszenia czekistowskim naganem (sic! Czyżby jego nazwa pochodziła od słowa „nagana”, kara?), Mosinem i granatem ręcznym, oraz domową nędzą, dosłownym głodem, pchającym rosyjskich biedaków do grabieży na ziemiach obszarników i burżujów, zaś w samej Rosji do buntów przeciw władzy ludowej, którą tak ochoczo nie dawno wsparli. Pokłady lęku zalegające moskiewską duszę (moskiewsko-petersbursko-nadwołżańsko-syberyjską) ujawniają się nagle, gdy sumienia bojców zostają nagle przebudzone przez „światłość z wysoka”. Jeśli Matka Boża jest Łaskawa, jeśli jest Matką Miłosierdzia, czemu nie porzucają oni swojej broni i nie uciekają się pod jej dobrotliwą obronę? Nie czynią tego z powodu stanu swych sumień zbrodnią, z powodu udziału w grabieżach i mordach, z powodu nienawiści, która przyjęli jako swoją, w skrócie z powodu piekielnej infekcji. Ta, która jest doskonałym odbiciem Miłosierdzia Jej Syna, komunikuje samą swoją obecnością dobroć i realność Stwórcy, Logosu, Zbawcy, Jego Ducha. To tak jak z Przemieniem Pańskim: oblicze i szaty Zbawiciela emanują życiodajnym dostojeństwem Jego bóstwa i czystością Jego ludzkiej duszy. To nie żaden trick, to jest rzecz „naturalna” w rzeczywistości nadnaturalnej. Nieczyste sumienia bolszewików, tak jak duchy piekielne, muszą uwierzyć, ale wierząc drżą z lęku przez dobrem, które znienawidzili.

A przecież kilkadziesiąt tysięcy rosyjskich żołnierzy dezerteruje z Armii Czerwonej na dobre. Wolą nędzę i choroby w polskich obozach jenieckich od nędzy i głodu w sowieckim „raju na ziemi”. Nie bez znaczenia jest to, że odżywa w nich prosta wiara w dobroć Boga, najwyraźniej obecnego w Polsce w osobie Jego Matki.

Dlaczego ośmieliłem nazwać Cud nad Wisłą zstąpieniem na bezdroża? Zstąpieniem Matki Bożej i Jej Syna w swoim Mistycznym Ciele na bezdroża polskiej niepodległości. Z powodu politycznych problemów w zasadzie zubażających Polskę w w 20-leciu międzywojennym, aż do technicznego niedorozwoju polskiej armii wobec technicznej przewagi niemieckiej machiny wojennej w 1939 r. Również dlatego, że fałszowanie prawdy o jej interwencji zaczyna się pod władzą sanacji. W swoim opracowaniu Wojna w roku 1920 Lucjan Żeligowski nawet nie zająknął się na temat interwencji Maryi Łaskawej: http://dlibra.umcs.lublin.pl/dlibra/docmetadata?id=14050&from=publication. Dla niego kluczowym zwrotem w działaniach wojennych jest zniszczenie sowieckiej dyspozytorni w Wólce Radzymińskiej przez por. Pogonowskiego. Owszem jest to ważna akcja, lecz dyspozytornie można odtworzyć w innym miejscu, a zatem akcja Pogonowskiego nie była ciosem w serce Armii Czerwonej.

Również z powodu apologii jakoby religijnego na swój sposób Marszałka Piłsudskiego, którą znajdujemy w książce O. Bartnika. Owszem Jakiś sentyment do Matki Ostrobramskiej Marszałek kultywował, lecz nie mam pewności że można to nazwać religijnością, nie zaowocował albowiem ani praktyką spowiedzi, ani nie uchronił go przed rozwodem, ani nie przyniósł współpracy z Kościołem. Nadto wbrew własnym tezom, O. Bartnik twierdzi, że manewr wieprzański był tak samo ważny jak interwencja Matki Bożej. Innym powodem określennia jej jako zstąpienia na bezdroża jest naiwność i braku wiedzy, bądź co bądź, elity intelektualnej polskiego powojennego katolicyzmu (po 1945 r.) – z wyjątkiem takich gigantów jak Kard. Wyszyński – braku wiedzy potrzebnej do odtworzenia realnych proporcji między politycznymi graczami zarówno w czasie „wybicia się na niepodległość”, jak i zwycięstwa nad Armią Czerwoną, i w 20-leciu międzywojennym.

Dzisiaj natomiast, znowu, obym się pomylił, polskie media, jakoby prawicowe (nie mówię o katolickich), zamiotą pod dywan objawienie Maryi Łaskawej jako decydującą siłę w starciu warszawsko-radzymińskim.